
Wioska, miasto, orne pole! – czyli jak pozostać młodym Johnnym Deppem na zawsze – filtry przeciwsłoneczne, męski poradnik dla opornych
Słowa piosenki zespołu Oreada nie bez powodu znajdują się w tytule tego artykułu – filtry przeciwsłoneczne przeżywają teraz swój renesans w świecie pielęgnacji i zapewne choć raz usłyszałeś już gdzieś, że warto byłoby po takowy sięgnąć i smarować nim frontową machę swojego Mercedesa codziennie, aby lakier pozostał piękny i świeżutki niczym wprost z salonu, ale sama myśl o tym przyprawiła Cię o flashback’i z Wietnamu, zgadza się? Musisz wiedzieć, że do lamusa odchodzi już to Twoje wyobrażenie ciężkich, lepkich kremów z spf używanych od wielkiego dzwonu, raz do roku na plaży, kiedy to żona wykorzystując niezrozumiałe dotąd dla mężczyzny pokłady siły fizycznej obala przeciwnika na ręcznik, aby to pieczołowicie wysmarować kleistym mazidłem każdą odsłoniętą powierzchnię męskiego ciała (tak Panowie, wiem, że pokrywanie tej okrytej byłoby znacznie przyjemniejsze, bardzo śmieszne, ubaw po pas!) aby zabezpieczyć skórę ukochanego przed poparzeniem słonecznym. Kto nie widział choć raz takiego zjawiska, niech pierwszy rzuci ręcznikiem!
Jednak od czasów tych przytaczanych teraz w Twojej głowie wypadów do Łeby czy Kołobrzegu minęło pewnie kilka ładnych lat – zaufaj mi, od tego czasu zmieniła się masa cech własnych produktów fotoochronnych. Teraz na półkach sklepowych możemy znaleźć formulacje w przyjaznych polskim portfelom cenach (np. SunOzon “matujący fluid przeciwsłoneczny spf 50”, kosztuje w Rossmannie niecałe 14 złotych, starcza na miesiąc – więcej wydasz na porządne piwko w piąteczek) o konsystencji niemalże wodnej, wchłaniających się w minutę, niebielących i nieklejących, z masą składników aktywnych i antyoksydantów specially for men, takich napakowanych turbomolekuł w graniakach, które podczas Twojego podbijania świata zadbają o poziom Twojego testosteronu, zatankują za Ciebie samochód i ocalą twoją księżniczkę przed smokiem!
A tak serio – masa z tych substancji zadba o Twoją facjatę i zaimpregnuje Twoją karoserię na wieki wieków amen. Zdecydować się możesz na dowolny typ filtra – żelowy, kremowy, wodnisty, z tintem – whatever. Najlepszy filtr to taki, który nosisz, i to codziennie. I tak, serio – w domku oglądając memy też trzeba – promieniowanie emitowane przez nasze ekrany (blue light) przed którymi spędzamy z roku na rok coraz więcej czasu ma również negatywne oddziaływanie na naszą skórę. Podobnie zresztą jak światło widzialne, dzięki któremu jesteś w stanie przejść przez pokój bez każdorazowego uderzania małym paluszkiem u stopy w róg komody – to samo promieniowanie (UVA) nie jest zatrzymywane przez szyby w oknach, a to właśnie ono odpowiada za marszczenie się naszego wygłaskanego lakieru (a tego nie chcemy!). W wielkim skrócie – jeżeli jesteś w stanie widzieć pomieszczenie (i nie znajdujesz się w piwnicy bez okien, porwany za swoją zabójczą atrakcyjność, oczywiście) filtr na facjatę nałożony zostać musi. Nieważne czy jesteś w mieście, na wsi, czy orzesz pole.
Serio, jeżeli skrupulatnie, 365 dni w roku będziesz wsmarowywał w twarz to, co dermatolodzy świata przykazują, to własna babcia w następne Święta Cię nie pozna, a przyszła miłość twojego życia da Ci swipe’a w prawo biorąc Cię za Johnnego Deppa w nowym wcieleniu karmicznym. Gwarancja SPFiary!
Sprawdź ofertę kremów z filtrem na Hebe.pl:
https://www.hebe.pl/opalanie-produkty-do-opalania/?prefn1=attrSPFfilters_numbers&prefv1=Spf%2050