Hasła takie jak “pedagogika to takie proste studia”, “to ostateczność”, “tylko nie idź uczyć” prześladowały mnie niczym osławiona czarna Wołga przez cały okres uczęszczania do szkoły ponadgimnazjalnej (jeszcze w tamtych – wbrew pozorom dla młodszych czytelników – nie tak odległych czasach), okraszone niezmiennie moim ukochanym mottem polskiej edukacji, głoszącym dumnie: “Studia humanistyczne to nie studia”. Dlaczego tak głęboko jest w nas zakorzeniane wyobrażenie, że praca z dziećmi to “najgorsza kara” niewymagająca wybitnych zdolności czy wiedzy? I dlaczego cały ten bigos zgotowaliśmy sobie my sami? Te – i kilka innych, równie ważnych – pytań – spróbujemy sobie dziś poddać krótkiej refleksji, siejąc – jak na studentkę tejże okropnej pedagogiki przystało – drobne ziarno niepewności związanej z przekonaniem o niskim poziomie studiów.
Zapewne rozumiecie o czym tu mówimy – studia pedagogiczne są kreowane na żywe ucieleśnienie uniwersyteckiego “mięsko zjedz, ziemniaczki zostaw” – skup się na statystyce i matematyce, inżynierii, a dzieci zostaw sobie jako ostatnią deskę ratunku, kiedy to już Twoje wyniki z matury zawiodą podczas rekrutacji do naszych cudownych, wspaniałych, wybitnych polskich uczelni (pozwólmy sobie na tą dozkę zdrowotnej ironii – kto przeżył studia w tym kraju, pewnie teraz porozumiewawczo powtóruje mi kiwając głową), których to progi punktowe często identyfikują się ewidentnie jako wierzchołek Mount Everest. Jednak to właśnie z jakiegoś powodu studia, które niegdyś doprowadzały ludzi do zyskania jednego z najbardziej pożądanych, stabilnych tytułów zawodowych – nauczyciela. Na przestrzeni lat znaczenie tego zawodu jednak znacząco i odczuwalnie (zarówno szacunkowo, jak i zarobkowo) zmalało, a studia jako sam w sobie kierunek utraciły niemalże całkowicie rangę – nie licząc swoich nieco nowocześniejszych odnóg, młodszych sióstr takich jak np. terapia pedagogiczna czy arteterapia. Sama postać nauczyciela, pedagoga, przywodzi raczej na myśl traumy z okresu edukacji bądź uosobienie mema Pani Wychowawczyni z Kluczami we własnej osobie. Wyobrażenie nauczyciela jako “prowadzącego za rękę” (“paidos” oraz “gogos” – zakłada to już sama geneza słowa “pedagogika”) stało się już jedynie podręcznikowym obrazkiem, a widok młodego nauczyciela nie wzbudza w nikim szacunku – niestety, często wręcz przeciwnie – politowanie.
I to właśnie sami żeśmy sobie uczynili – cechując kierunki pedagogiczne pejoratywnie, właśnie jako te “drugiego sortu”, “drugiego wyboru”, “ratunku”. Bo kto chciałby wpisać w swoim profilu na Facebooku, że “Studiuję zmienianie pieluszek”? Albo “Praktykuję zastraszanie dzieci”? – a niestety to taką wizję pamiętamy z naszej przeszłości szkolnej.
Całkiem inaczej przecież brzmi “Wydobywam dobro i potencjał z małego człowieka”. Zupełnie inaczej wygląda “Tworzę przestrzeń do stawania się dorosłym”. “Kreuję wirtuoza”. “Tworzę geniusza”. “Uzupełniam braki w słuchaniu”. “Jestem tu dla Ciebie”.
A przecież za wszystkimi definicjami stoi to samo słowo – pedagogika.
Więc kiedy następnym razem spotkasz młodego nauczyciela – poślij mu uśmiech – prawdopodobnie to dla niego kolejny ciężki dzień walki z wiatrakami polskiej edukacji o bezpieczną i komfortową przestrzeń dla rozwoju Twojego dziecka.